Honda NSX: Japończyk, który dzielnie pobił europejski sport

Anonim

W latach 90-tych z Japonii przyjechał samochód sportowy, który dorównywał najlepszym produkowanym w Europie – powiedziałbym nawet lepiej! Nawet przy mniejszej mocy NSX zawstydził wiele modeli z małymi konikami na symbolu…

Bywają dni, w których warto przypomnieć sobie odległe już lata 90-te, kiedy Honda postanowiła dać zachodnim producentom monumentalne bicie. Żyliśmy w czasach, gdy takie kwestie, jak przepisy dotyczące przeciwdziałania zanieczyszczeniom, obawy o konsumpcję czy kryzys zadłużenia państwowego, były sprawami, o których nie mieli wiele do myślenia. Głównie w Japonii, liderze wzrostu gospodarczego, panowała autentyczna gorączka „samochodów sportowych”.

„Samochód, o którym mówi się, że ma prawie telepatyczne podwozie. Myślałem tylko o tym, dokąd chcieliśmy się udać, a trajektoria stała się niemal za sprawą magii”

W tamtym czasie wprowadzenie modeli sportowych w Japonii było porównywalne jedynie z tempem reprodukcji szczurów. Mniej więcej w tym czasie światło dzienne ujrzały takie modele jak Mazda RX-7, Mitsubishi 3000GT, Nissan 300ZX, Skyline GT-R – nie zapominając o Toyocie Supra. A lista mogłaby być dłuższa…

Ale pośród tego morza przytłaczającej mocy i osiągów znalazł się model, który wyróżniał się wydajnością, precyzją i ostrością: Honda NSX. Jeden z najlepiej urodzonych i najwybitniejszych japońskich sportowców lat 90-tych.

Honda NSX: Japończyk, który dzielnie pobił europejski sport 15591_1

W porównaniu z ówczesnymi japońskimi i europejskimi rywalami, NSX może nie być nawet najpotężniejszy – nie tylko dlatego, że tak naprawdę nie był. Ale prawda jest taka, że ten czynnik nie powstrzymał go przed nadaniem wszystkim swoim przeciwnikom „pokonania starego portugalskiego stylu”.

Honda skupiła całą swoją wiedzę o inżynierii (i dobrym guście…) w modelu, który po tylu sukcesach zyskałby miano „japońskiego Ferrari”. Z tą dużą różnicą, że w przeciwieństwie do ówczesnych Ferrari właściciele Hondy nie musieli jeździć z mechanikiem w bagażniku i numerem serwisowym w portfelu – żeby diabeł ich nie utkał… Jakby tego było mało, niezawodny NSX kosztował ułamek ceny fantazyjnego Ferrari.

NSX był więc mieszanką trudną do dopasowania. Utrzymywał niezawodność każdej popularnej Hondy, ale zachowywał się, zarówno na drodze, jak i na torze, jak niewiele innych. I właśnie w tej dziedzinie japoński supersportowy samochód wywarł ogromny wpływ na konkurencję.

Dzięki centralnemu umiejscowieniu silnika – praktycznie ręcznie budowana jednostka V6! – i jego „monokokowa” aluminiowa konstrukcja (absolutna nowość w seryjnych samochodach), zakrzywione zakręty NSX i wykonane „buty” na górskich drogach. Nadrabiał podwoziem tego, czego brakowało w silniku. Nie żeby był amorficzny, ale biorąc pod uwagę moc konkurentów, był w niekorzystnej sytuacji.

Honda NSX: Japończyk, który dzielnie pobił europejski sport 15591_2

Samochód, o którym mówi się, że ma prawie telepatyczne podwozie. Tylko myślenie o tym, dokąd chcieliśmy się udać, a trajektoria stała się niemal za sprawą magii. Fakt ten nie jest bez związku z pomocą niejakiego Ayrtona Senny, który poprzez niezliczone okrążenia, które przejechał na torze Suzuka, udzielił nieocenionej pomocy japońskim inżynierom w końcowej konfiguracji bolidu.

ZOBACZ TAKŻE: Historia kultury JDM i kult Hondy Civic

Wynik? Większość ówczesnych samochodów sportowych w bezpośrednim porównaniu z NSX przypominała zginanie wozów osła. W tym europejskie samochody…! Do tego stopnia, że wyższość techniczna Hondy w projektowaniu NSX wprawiła w zakłopotanie wielu inżynierów we włoskiej krainie zwanej Maranello. Czy kiedykolwiek o tym słyszałeś?

To właśnie te wszystkie referencje (niski koszt, niezawodność i wydajność) utrzymywały model w działaniu od 1991 do 2005 roku, praktycznie bez żadnych zmian. Najwyraźniej Honda ma ochotę powtórzyć ten wyczyn…

Obserwuj Razão Automóvel na Instagramie i Twitterze

Czytaj więcej